Brakowało mi wpisu o nim. A przecież też ćwiczyłem z nim w Beribazu przez 5 lat.
Kiedy wróciłem do capoeiry w 2012 roku, zacząłem ćwiczyć i wracać do formy w kwidzyńskiej sekcji Beribazu, która była prowadzona przez Ferro. Kolega, który razem ze mną organizował Oficina da Capoeira po moim powrocie z Irlandii, w pewnym momencie zdecydował się odejść, a z nim część alunos. Część grupy pozostała z Galo i Canguru, ale Ferro wybrał inną drogę. W pewnym momencie poznał Mestre Johna i zdecydował się na kontynuację nauki w Beribazu.
Ja po swoim powrocie poznałem go jako Mestre mojego ówczesnego kolegi i nauczyciela. Widywałem go na warsztatach w Kwidzynie i Warszawie.
Mestre John przez wielu w Polsce był postrzegany w różny sposób. Nie miał takiej charyzmy, jaką ja znałem u Mestres Raya, Aldo czy Balu, ale zawsze darzyłem go szacunkiem. Uważam, że jego podejście i metody były często niezrozumiałe dla niektórych, co mogło prowadzić do różnic w ocenach. Każdy ma swoje doświadczenia i perspektywy, które wpływają na to, jak postrzega innych.
Pamiętam, jak podczas jednego z wydarzeń pewna osoba, obecnie contramestre z Trójmiasta, wyrażała swoje zdanie na temat Mestre Johna w dość emocjonalny sposób. Było to dla mnie trudne doświadczenie, ale przypomniałem sobie, że każdy ma prawo do własnej opinii, a czas pokaże, jak historia oceni nasze działania.
John powiedział mi, że nie planował zostać Mestre. Kiedy wrócił do capoeiry po długiej przerwie związanej z kontuzjami kolan, a jego Mestre powierzył mu misję stworzenia nucleo Beribazu zwanego Arte Luta, początkowo się wahał. Dopiero po namowach zdecydował się podjąć to wyzwanie.
Z czasem nauczyłem się doceniać jego doświadczenie. Miał swoje mocne strony, ale też momenty zwątpienia, które przyjmował z godnością i uśmiechem. Nie udawał, że zna odpowiedzi na wszystkie pytania, co czyniło go autentycznym. Był doskonałym muzykiem, a to była jego główna mocna strona. Był też skromny i stoicki. Często podkreślał, że problemy, z którymi boryka się polska capoeira, nie są nowe – podobne sytuacje miały miejsce w Brazylii, a teraz historia się powtarza.
Domyślam się, że decyzje Mestre Johna dotyczące stopni czy kierunku rozwoju grupy wynikały z jego doświadczeń i przemyśleń. Każdy ma swoją drogę, a wybory Ferro czy innych capoeirystów są ich indywidualną sprawą. Nie oceniam – każdy idzie swoją ścieżką.
Mestre John był dla mnie pierwszym Mestre, który pokazał, że mistrzowie capoeiry to także zwykli ludzie z zaletami i słabościami. Nie każdy Mestre musi budzić respekt swoją obecnością – czasem mądrość kryje się w pokorze i cichym, ale konsekwentnym działaniu.
Pokazał mi, że capoeira to nie tylko technika czy charyzma, ale także ludzkie doświadczenia i relacje. I to jest w porządku.