Lata 2004, 2005 i połowę 2006 spędziłem w Cork w Irlandii. Pojechałem tam za pracą, ponieważ sytuacja w Polsce przed wstąpieniem do Unii Europejskiej była dość trudna. W moim mieście co trzecia osoba była bezrobotna. Ja szukałem pracy prawie rok, aż w końcu się poddałem. Razem z kolegą spakowaliśmy manatki, kupiliśmy bilet w jedną stronę i ruszyliśmy na Zachód. Pracę znaleźliśmy prawie od razu. Gdy tylko ustabilizowałem swoją sytuację, oczywiście zacząłem szukać lokalnej grupy capoeira.

 

Tak się złożyło, że w Cork uczyła wtedy Brazylijka, Graduada Xuxu z grupy Oficina da Capoeira (na zdjęciu po prawej).

Była to osoba pełna energii, ale też dość skomplikowana, z własnymi celami i trudnym charakterem. Treningi u niej były bardzo wymagające zarówno kondycyjnie, jak i technicznie. Nie raz zdarzało się, że po zajęciach nie mogłem zejść ze schodów karate dojo, gdzie ćwiczyliśmy.

Trenowałem u niej przez dwa lata na tzw. cordão branca, czyli sznurze przejściowym. Nie doszło jednak do zmiany barw klubowych, ponieważ Xuxu miała inne plany dotyczące swojego rozwoju i nie mogła się dogadać z ówczesnym Mestrando (a dziś Mestre) Sansão w kwestii organizacji eventów.

Kilka razy chciałem odwiedzić sekcję dublińską, ale Xuxu mi na to nie pozwalała. Nie drążyłem tematu, choć nie do końca mi to pasowało. Jestem jednak wdzięczny, że dzięki treningom u niej miałem okazję poznać osobiście Mestre Ray, który jest niezwykle charyzmatyczną osobą. Wcześniej widziałem go tylko w telewizji, gdy był jednym z założycieli grupy Porto de Minas (był taki film na Canal+ – „Capoeira na ulicach Brazylii”).

Mogę śmiało powiedzieć, że do dziś jest moim dobrym przyjacielem. Kiedy byłem w Belo Horizonte, świetnie mnie ugościł w swojej akademii.

Z Xuxu rozstaliśmy się w dość burzliwych okolicznościach. Trochę z mojej winy, trochę z jej. Było, minęło. Nie ma co drążyć. Ona już nie trenuje capoeiry i, o ile wiem, mieszka gdzieś w Skandynawii.

Dzięki treningom u niej poznałem też wielu innych wspaniałych capoeiristas, np. Profesora, a dziś już Mestre Popeye. Jeździliśmy na rodas do Limerick, organizowane przez grupę Candeias.

Dobre czasy.

Fun fact: Pewnego razu, po treningu, na schodach zobaczyłem uśmiechniętą i znajomą twarz ziomka z Gdyni, z którym wcześniej ćwiczyłem w Artes Das Gerais.

– Co ty tu robisz? – usłyszałem po polsku.
– Wracam z treningu capoeiry.
– O, super! Bo ja właśnie postanowiłem się zapisać.

Mały świat. Nie pamiętam jego apelido, ale był dość wysoki i na pewno nie był to Nordestino, choć z postury podobny. Takie tam losowe wspomnienia.

Poprzedni wpis Następny wpis