Dziś wpis będzie poświęcony mojemu powrotowi do capoeiry po pięcioletniej przerwie. Opowiem o okresie od 2012 do grudnia 2015 roku, kiedy ćwiczyłem w grupie Beribazu w Kwidzynie.
Po moim wycofaniu się z capoeiry w 2007 roku próbowałem wielu różnych aktywności: angażowałem się w działalność lokalnych stowarzyszeń, uczyłem się grać na gitarze i perkusji, a także jeździć na motorze. Niestety, żadna z tych rzeczy nie przynosiła mi prawdziwej satysfakcji i po krótszym lub dłuższym czasie porzucałem kolejne hobby. To był trudny okres w moim życiu – leczyłem się farmakologicznie z depresji. Lekarze eksperymentowali z różnymi lekami, przez co przerobiłem chyba trzy różne rodzaje terapii. Każdy z nich miał swoje skutki uboczne: jeden powodował tycie, drugi spowalniał myślenie, a trzeci wywoływał inne niepożądane efekty. W efekcie stałem się bardzo ociężały i mało aktywny fizycznie. Leki trzymały mnie w miarę stabilnym stanie, ale ich lista rosła: rano na pobudzenie, potem na stabilizację, a wieczorem na wyciszenie i sen. Dziennie przyjmowałem aż 10 tabletek.
W pewnym momencie lekarz ostrzegł mnie, że jeśli nic nie zmienię, za 10 lat moje serce może nie wytrzymać. Dodatkowo, jeśli nie zmienię nawyków żywieniowych, czeka mnie cukrzyca. Wtedy ważyłem 142 kg, co było moją „szczytową” wagą.
W tym czasie byłem aktywny w lokalnym stowarzyszeniu promującym moje rodzinne miasto. Jednym z naszych działań było dokumentowanie ciekawych inicjatyw lokalnych. Nie pamiętam dokładnie, który to był miesiąc – chyba maj lub czerwiec – ale wtedy odbywały się warsztaty capoeira. Nie wiedziałem, kto je organizuje ani jak wygląda program, ale postanowiłem pójść i zrobić kilka zdjęć. Okazało się, że imprezę organizował Krzysiek Ferro, który wówczas należał do grupy Beribazu. Na miejscu była stała ekipa, a atmosfera była naprawdę dobra – wszyscy świetnie się bawili. Ja wtedy siedziałem na ławce, ale poczułem coś, co przypomniało mi, jak wspaniała jest capoeira. Postanowiłem, że od nowego sezonu, od września, wrócę do regularnych treningów.
To był bardzo trudny okres dla mnie. Po rozmowie z lekarzem odstawiłem samochód i zacząłem pić więcej wody. Dzięki temu zrzuciłem z 142 kg do „zaledwie” 136 kg, ale moje ciało nadal było dalekie od gotowości na jakąkolwiek aktywność fizyczną. Nadal z trudem wiązałem sznurówki. Pamiętałem, jak grać na instrumentach, a moje ciało teoretycznie pamiętało niektóre ruchy, ale słaba kondycja i nadwaga sprawiały, że ledwo wytrzymywałem rozgrzewkę.
Ferro okazał się jednak niezwykle cierpliwy i wyrozumiały. Nie naciskał na mnie, a jego podejście było pełne wsparcia. Za to jestem mu ogromnie wdzięczny. Stopniowo moja forma zaczęła się poprawiać. W miarę jak ciało stawało się silniejsze, poprawiała się też moja kondycja psychiczna. W końcu odstawiłem antydepresanty i zacząłem rozwijać inne aspekty swojego życia. Zacząłem uczyć się tworzenia gier i jeździłem na kursy do Warszawy. Poczułem, jakby ktoś powoli zdejmował mi kamienie przywiązane do nóg i szyi.
W 2013 roku odzyskałem trzeci stopień uczniowski, który towarzyszył mi aż do 2017 roku, kiedy to wróciłem na biały sznur po wstąpieniu do Camangula, co było związane z moją przeprowadzką do Warszawy. Z Kwidzyna wyprowadziłem się w 2015 roku i zamieszkałem w Bydgoszczy. Tam też ćwiczyłem capoeirę, ale o tym opowiem w kolejnym wpisie.