Miałem w sumie nie pisać tego wpisu, ale jak to u mnie bywa – jeśli czegoś nie napiszę, to będzie mi się kotłować w głowie przez kolejny miesiąc lub dwa.
Pierwotnie zacząłem pisać ten tekst, ale potem stwierdziłem, że nie ma sensu. Zamiast kolejny raz marnować czas na pisanie, trzeba po prostu zrobić to lepiej.
I tak zapisałem się na kurs TUS, który wprawdzie nie czyni mnie ekspertem w temacie pracy z młodzieżą autystyczną i z ADHD, ale daje mi więcej wiedzy.
Przynajmniej na tyle, ile można zawrzeć w 8 godzinach materiału wideo i 3 prezentacjach. To wciąż więcej niż zero, a ta wiedza uczuliła mnie na pewne tematy i już dostępne rozwiązania. Dzięki temu kursowi wiem, jakie pytania powinienem teraz zadawać. Wcześniej nawet nie zdawałem sobie z tego sprawy.
Jak ważny jest nauczyciel dla młodych adeptów, uświadomiło mi jedno wydarzenie z 2013 roku. Wróciłem wtedy na salę po pięciu latach przerwy w trenowaniu i spotkałem tam człowieka, który zaczął trenować w 2006 roku jako 13‐latek, a wtedy miał już 18 lat.
– Canario, ja zawsze będę pamiętać jedną rzecz – powiedział. – Kiedyś na zajęciach Ferro prowadził rozgrzewkę w stylu wojskowym. Darł się na nas i traktował jak na poligonie. Ty spóźniłeś się wtedy na trening, a kiedy wszedłeś na salę, powiedziałeś jedno zdanie, za które cię wtedy pokochałem: „Jezus Maria, Krzysiek, ale to są przecież dzieci…” I wtedy on przestał nas męczyć.
Ja o tym wydarzeniu z 2006 czy 2007 roku totalnie zapomniałem. Ferro pewnie też, bo od tamtego czasu sam mocno się rozwinął jako nauczyciel. Ale dla tego młodego człowieka było to na tyle ważne, że zapamiętał to na lata.
Uczenie się capoeiry a uczenie kogoś capoeiry to dwie różne ścieżki rozwoju. W teorii najpierw powinno się dobrze nauczyć siebie, a dopiero potem uczyć innych. W praktyce jednak wygląda to zupełnie inaczej.
Ja sam wiem, że od tego czy ktoś jest dobrym nauczycielem zależy czy jego nauczyciel jest w stanie odpowiednio zainteresować młodą osobę tematem. Do tej pory utrzymuję kontakt z moim byłym nauczycielem języka angielskiego, którego uważam za uformowanie mnie nie tylko jako osobę mówiącą po angielsku … ale jako osobę. To wszystko dzięki tym małym rzeczom, radom i książkom, które w odpowiednim momencie mi podsuwał. Nie mogę tego samego powiedzieć o historii czy geografii. Choć temat geografii też zgłębiam właśnie dzięki profesorowi od języka angielskiego. Tak się składa, że miałem te szczęście uczyć się prywatnie u Piotra Opaciana, który otrzymał statuetkę Kolosa 2005 za to, że przepłynął kajakiem Rio Madidi znajdującej się w słabo poznanej Amazonii boliwijskiej – łącznie z Beni – 1800 km w tym 450 km pod prąd. Ja mu nigdy nie dorównam w podróżach, ale jego samotne eskapady kajakiem i nie tylko, w rejony globu, gdzie pojęcie cywilizacja człowieka ma inny wymiar – troszkę też mnie zainspirowały do ruszenia tyłka.
Już kiedyś mówiłem, że nie mam ambicji, aby nauczać innych, ani nie chcę prowadzić sekcji, bo to ogromna odpowiedzialność i praca… A ja mam co robić. Tylko, że jest rok 2025 a na scenie nadal są ludzie (często przez zasiedzenie), którzy w mojej opinii zostali mentalnie w 2000 roku… bo tak im dobrze.
Z drugiej strony – może to już czas bym przestał uciekać przed odpowiedzialnością? Krytykować łatwo. Trudniej zrobić. Łatwo stać z boku i pisać – nie znasz się – samemu nic nie robiąc.
Jeśli kiedyś do tego dojdzie, chcę być na to przygotowany.
Você ensinando aprende também
Você ensinando faz bem a alguém
E vai semeando ao alunos seus
Um pouco de paz um pouco de Deus lauê
Gdy uczysz, sam się uczysz też,
Gdy uczysz, dobrze czynisz komuś.
I siejesz w uczniach swoich wciąż
Trochę spokoju, trochę Boga.
La laue laue laia